czwartek, 02 czerwiec 2022 09:54

Mariusz Bacik: ulga, kamień z serca i wielka radość. Tego wszyscy chcieliśmy!

Emocje po sukcesie koszykarzy BS Polonii Bytom w postaci awansu do Suzuki 1. Ligi Mężczyzn powoli już opadają, jednak radość wciąż pozostaje. Przypomnijmy, że zajęli oni 3. miejsce w play-off 2. Ligi Mężczyzn, pieczętując awans w wygranej rywalizacji z AZS AWF Mickiewicz Romus Katowice. Jednym z autorów tego osiągnięcia był nie kto inny, jak trener Mariusz Bacik, który opowiedział o swoich odczuciach, wnioskach i planach. 

W karierze zawodniczej sukcesów Mariuszowi Bacikowi nie brakowało, jednak awans na zaplecze ekstraklasy to pierwsze poważne osiągnięcie jako trenera. Co ten sukces indywidualnie oznacza dla Trenera i jak ciężko trzeba było na niego pracować, bo nie mówimy zapewne tylko o tym sezonie?
Z pewnością nie mogę porównać osiągnięć jako zawodnik do tego rodzaju sukcesu jako trener. To jest zupełnie inna praca, o czym często powtarzam. Z mojej perspektywy, pod względem mentalnym, bycie zawodnikiem to była "bułka z masłem". Przychodzisz na trening na 2 godziny, wsłuchujesz się we wskazówki trenera i na miarę swoich możliwości próbujesz je realizować. To tak naprawdę zdecydowana większość pracy psychicznej, bo trening czy mecz się kończą i każdy zawodnik ucieka do swoich spraw. Bycie trenerem, to jest praca 24 godziny na dobę. Czasem coś Ci się przyśni, czasem coś wpadnie do głowy jadąc samochodem, co wymusza ciągłe zaangażowanie myślowe. Każdy trening i obserwacje swoich zawodników zostawiają w głowie kolejne elementy do całej układanki jaką jest zespół, a w ich trakcie powstają oczekiwania, wobec poszczególnych graczy, które są następnie weryfikowane w trakcie meczów. Na uwadze trzeba mieć również momenty stresowe czy też problematyczne i jako trener musisz zrobić wszystko, żeby wyprowadzić zawodnika z "dołka", bo jest to w Waszym wspólnym interesie. Gdybym miał porównać skalę tego awansu, jako trenerskiego osiągnięcia, to porównałbym to do mojego zawodniczego tytułu Mistrza Polski i awansu do najlepszej szesnastki Euroligi.

Fazę zasadniczą zakończyliśmy pozycją lidera w grupie C, która dała Polonii przewagę parkietu. O tym, jak wielkie znaczenie ma ten atut w play-offach najlepiej trenerowi będzie opowiedzieć na przykładzie rywalizacji z ŁKS Coolpack Łódź, prawda?
Miał bardzo duże znaczenie. Już w zeszłym roku przekonaliśmy się jak ważny jest to aspekt mierząc się z Rycerzami Rydzyna. Uważam, że gdybyśmy to my mieli tę przewagę własnej hali, to awansowalibyśmy do półfinału i kto wie jak dalej by się to potoczyło. W tym roku podobna sytuacja, najważniejszy moment sezonu, gdzie mecze o najlepszą czwórkę gramy z bardzo silną drużyną z Łodzi i gdyby nie atut własnej hali, i gdyby nie nasi kibice, to myślę, że byłoby bardzo trudno. Nie chcę mówić, że moglibyśmy odpaść z tej rywalizacji, ale wszyscy widzieliśmy niesamowicie wymagające warunki gry, więc nie wyobrażam sobie co byłoby na wyjeździe.

Wychodząc z założenia, że u trenera nadzieja powinna umrzeć jako ostatnia i zrobi wszystko żeby wygrać, kiedy jest to jeszcze możliwe, to czy w trakcie pamiętnej przerwy na żądanie w III spotkaniu z Łodzią, kiedy to goście mieli już 27 punktów przewagi, pojawiło się w głowie zwątpienie i myśl, że to może być już koniec tego sezonu?
Tak. Jeśli po 12 minutach mamy 20 punktów straty, a po 15 minutach już 27 punktów, biorę czas i zadaję sobie pytanie "co mogę jeszcze teraz zrobić?". Wiadomo, że nie rzuciłbym białego ręcznika, żeby się poddać, bo nie tędy droga, ale kłębiły mi się w głowie myśli odnośnie tego, co począć dalej... może jakkolwiek przerwać mecz, wyłączyć prąd, zejść na chwilę do szatni... ostatecznie poprosiłem chłopaków, żeby wyszli agresywnie i żebyśmy spróbowali zniwelować stratę poniżej 20 oczek. Udało się zejść do 12 oczek i w przerwie w szatni już po chłopakach widziałem, że my to wyciągniemy.

Czy w trakcie sezonu zasadniczego, lub początku play-offów, przypuszczał trener, że w tym sezonie na Skarpie zobaczymy komplet kibiców na trybunach?
Nie. W moich najśmielszych wizualizacjach miałem starcie w finale 2. ligi z Polonią Warszawa, bo wszystko na to wskazywało po drugiej stronie drabinki, i być może wtedy Skarpa mogłaby się zapełnić, przy czym nie umiałem sobie tego do końca wyobrazić. Potem zobaczyłem co działo się w ćwierćfinale z ŁKSem i byłem w pełnej euforii. To był nasz atut, który bardzo często przytaczałem drużynie w szatni, że Ci ludzie na trybunach staną za nimi murem i dadzą z siebie wszystko, aby nas dopingować.

Wracając pamięcią i myślami do czasów Bobrów z lat 90-tych, czy dostrzega trener jakieś analogie pomiędzy tym co działo się na starej hali w Szombierkach, a sytuacji z ostatnich tygodni na Skarpie?
Kiedyś, gdy jako zawodnik jadąc na mecz parkowałem pod ówczesną halą na półtorej godziny przed meczem, to na wejście czekało już 200-300 kibiców, a gdy wychodziliśmy na rozgrzewkę to trybuny były już pełne. Teraz, przyjeżdżając nieco ponad godzinę przed meczem, widywałem kilkadziesiąt osób, a hala wypełniała się na około 20 minut przed pierwszym gwizdkiem. Taką mogę przytoczyć analogię, która wskazuje na to, że zmierzamy w dobrym kierunku.

Wracając do potyczek z Łodzią, jak wiele kosztowały one drużynę i jak duży wpływ miały na półfinałową rywalizację z Enea Basket Poznań? Przegraliśmy ją z Poznaniem, czy bardziej z nami samymi, bo mogłoby się wydawać, mimo wyników i nie ujmując Poznaniakom, że Łódź była jednak bardziej wymagającym rywalem i trafiła na osłabioną Polonię, dodatkowo walczącą z kontuzjami?
Rywalizacja z Łodzią bardzo się na nas odbiła, bo ja uważam, że gdybyśmy dzisiaj mieli zagrać Poznaniem, to wygralibyśmy te spotkania. Wtedy byliśmy po serii trzech wyczerpujących meczach z Łodzią, podczas gdy Enea zagrała tylko dwa spotkania, miała czas na odpoczynek, miała zdecydowanie młodszy zespół, grała pierwszy mecz u siebie i tak dalej... My skończyliśmy w środę mecz z ŁKSem, wyczerpani fizycznie i psychicznie, w czwartek odpoczywaliśmy, w piątek podróż do Poznania i w sobotę mecz. Wtedy poza Markiem Piechowiczem, który zagrał na swoim poziomie, reszta zaprezentowała się poniżej swoich możliwości, do których nas przyzwyczaiła. Być może wpływ na to miał fakt, że Marek niestety "spadł" za pięć fauli w meczu z Łodzią już w II kwarcie, przez co był nieco bardziej wypoczęty. Po porażce wróciliśmy do Bytomia, znów mieliśmy niewystarczająco czasu na regenerację, Poznaniacy byli na fali, co przełożyło się na pierwszą porażkę u siebie, która bardzo mnie zabolała, bo chciałem zakończyć sezon bez przegranej na Skarpie. To jest jednak sport i stało się, jak się stało. Na szczęście udało nam się odbudować na starcie z Katowicami.

Przechodząc do wywołanej przez Trenera rywalizacji z Katowicami, pierwszy mecz być może nie był łatwy, ale zakończył się zwycięstwem Polonii bez większych przeszkód. Czy tak sobie to wyobrażaliście?
Ja się bardzo stresowałem, bo nie byłem pewny tego, jak drużyna zareaguje na dwie porażki z rzędu z Eneą, szczególnie na tę domową, ale też nie wiedziałem czy kibice nie stracą wiary po tych perturbacjach. O to, że odżyliśmy fizycznie, byłem spokojny, ale mimo tego, że już trochę się znamy, to obawiałem się reakcji zawodników, bo być może ktoś się "zablokował" po gorszych występach z Poznaniem. Na szczęście pierwszy mecz ułożył się w pełni po naszej myśli, co dało nam oddech i przywróciło pewność siebie.

Patrząc na rewanż w Katowicach, to tam już tak łatwo nie było... to znaczy było, ale do pewnego momentu, prawda?
Dokładnie, do pewnego momentu. Do przerwy prowadziliśmy 17 punktami i w szatni kilkukrotnie przestrzegałem swoich zawodników, że nie takie roztrwonione przewagi sport oglądał, co sami dowiedliśmy trzy tygodnie wcześniej, grając z Łodzią. Zaczęliśmy III kwartę, gospodarze odrobili kilka punktów i musiałem wziąć "czas", potem drugi, ale niestety nagle wszystko przestało funkcjonować. W IV kwarcie, przy remisie na tablicy wyników, ryzykownie, ale zdecydowaliśmy się na obronę strefową, co myślę, że nam pomogło.

Ostatnia akcja meczu, piłka po stronie AWFu na 4 sekundy do końca, której nie wykorzystali. Co trener poczuł w pierwszym momencie, oprócz ogromnej radości, słysząc końcowy gwizdek?
Ulga, kamień z serca i wielka radość. Tego wszyscy chcieliśmy i do tego dążyliśmy przez 10 miesięcy ciężkiej pracy, a tak naprawdę zadecydował o tym ostatni, niecelny "hak" Piotra Karpacza.

Co mogło wydarzyć się w dogrywce, gdyby jednak trafił?
Wiele razy się nad tym zastanawiałem, ale dalej twierdzę, że jakoś udałoby się to "przepchnąć" i wygrać, ale na szczęście nie musieliśmy się o to martwić.

Zamykając już ten sezon, zakończony awansem do Suzuki 1. Ligi, przyszedł czas na odpoczynek, jednak nie dla Trenera. Co dalej?
Chłopaki odpoczywają, wiem, że już kilku udało się na wakacje, a inni je dopiero planują, a ja nawet o nich nie myślę. Wszystko zostawiłem Małżonce, ale nie wiem kiedy to nastąpi, bo mamy teraz "gorący" okres budowania zespołu i okazuje się, że to nie jest takie proste, jak mi się wydawało. Dużo łatwiej było to zrobić rok temu, nawet przekonać niektórych do przejścia do II ligi. Musimy być realistami i na ten moment nie możemy pozwolić sobie na wygórowane kontrakty, porównując się z innymi pierwszoligowymi drużynami, które już swoją pozycję w tej lidze ustabilizowały. Spółka Bytomski Sport Polonia Bytom była, jest i mam nadzieję, że będzie nadal solidna i wypłacalna, a to musimy sobie w Bytomiu szanować.

Trener potwierdzi czy zaprzeczy tezie, że skład, który wywalczył awans, mógłby spokojnie powalczyć o miejsca 8-12 na zapleczu ekstraklasy?
Uważam, że moglibyśmy nie dać rady tym składem personalnym, nawet przy całkowitym braku kontuzji. Patrząc już przez pryzmat pierwszoligowy, widzę pewne mankamenty na różnych pozycjach, które musimy zniwelować i wzmocnić się, sprowadzając nowych zawodników, przy czym upatruję tu jedynie kosmetyczne zmiany. Myślę, że tym składem musielibyśmy mocno rywalizować o utrzymanie w kolejnym sezonie.